17
października 2001 roku o godzinie 17:20 urodziłam Gabrysię. Zanim to jednak nastąpiło, w powiatowym
szpitalu musiałam podjąć pewną ważną decyzję. Dziecko za nic w świecie nie
chciało opuścić swojego schronienia w moim brzuchu. W związku z tym poród był
wywoływany.
W
drodze do szpitala zaliczyłam krótką wizytę w gimnazjum, gdzie uczyły się moje
dwie córki. Po pożegnaniu z nimi pojechałam po kolejne dziecko. Gabriela jest
moją piątą pociechą. Dwójka młodszych dzieci uczyła się wtedy w szkole
podstawowej. Z nimi również należycie się pożegnałam.
A
w szpitalu – rutynowe badania: KTG, oksytocyna, itd… Położna miała na imię tak
samo jak ja, co wzięłam za dobrą wróżbę.
Tak
naprawdę przez prawie cały czas oczekiwania na rozwiązanie próbowałam powiązać
datę porodu z jakimś konkretnym wydarzeniem lub świętem. W przypadku starszych
dzieci nie było z tym problemu. I tak: Ola urodziła się 8 marca, w Dniu Kobiet,
Kamila w Tłusty Czwartek, Szymon w Zwiastowanie, a Judyta w Niedzielę Palmową.
Również
dwoje innych dzieci, które były obecne w moim życiu i które pomogły mi
zrozumieć istotę macierzyństwa, były urodzone w znaczących dniach: 1 maja,
czyli w Święto Pracy oraz 29 lutego.
Coś
w tym jest, prawda?
Jednak
z datą urodzin Gabrysi nie mogłam nic sama powiązać. Żadnego wydarzenia ani
święta. W związku z tym zaangażowałam do tych poszukiwań cały personel
medyczny, z położną i salową włącznie.
Chwilę
przed pojawieniem się na świecie Gabrysi olśniło mnie i przypomniałam sobie, że
przecież 17 października to data wybuchu Wielkiej Rewolucji Październikowej.
Tak
oto narodzenie Gabrysi rozpoczęło rewolucję również i w naszym życiu. Z tym
tylko, że jeszcze o tym nie miałam pojęcia.