niedziela, 8 września 2013

Wakacje we Włoszech. Dzień I

W dniu 27 lipca 2013 (sobota) rozpoczęła się moja wyprawa do Włoch. Z Warszawy do Bolonii leciałam samolotem. Było to dla mnie ogromne przeżycie. Czułam wielki strach, szczególnie podczas startu i lądowania. Poczułam wielką ulgę gdy samolot dotknął ziemi. Pasażerowie bili brawo. Na lotnisku czekał na nas Rubens. Wręczył mi powitalny prezent. Było to Lamborghini Murcielago (model – przyp red.).
Postanowiliśmy zwiedzić Bolonię. Zwiedzaliśmy centrum miasta. Było ono bogate w zabytki i ciekawe miejsca. Duże wrażenie zrobił na mnie średniowieczny zamek.
Miałam też możliwość skosztowania pysznych włoskich lodów. Było bardzo gorąco, więc odświeżyliśmy się w fontannie.

Potwierdzam to, co napisała Gabrysia. Lot samolotem (pierwszy raz) dostarcza wielu wrażeń. Ja siedziałam przy oknie, więc doskonale widziałam moment, kiedy ziemia nagle się skończyła i wzbiliśmy się w powietrze. Dla mnie nie był to aż tak wielki strach. To bardziej coś jak nowe doznanie. Mieliśmy dużo szczęścia – była piękna pogoda, wiec cały czas widziałam z okien ziemię miasta, góry, a nawet rzeki. Ziemia z lotu ptaka jest piękna.
Na lotnisku czekał na nas Rubens (narzeczony mojej córki – Aleksandry). Wręczył mi kwiaty i łamaną polszczyzną przywitał nas we Włoszech. To było bardzo miłe, bo formułkę powitalną przeczytał z kartki. Sam ją też napisał. Po powitaniu postanowiliśmy zwiedzić Bolonię. Skierowaliśmy się w stroną PIAZZA MAGGIORE, na którym widzieliśmy sławny posąg Neptuna. Zwiedziliśmy także DOOMA DI BOLONIA – CHIESA DI SAN  PETRONIO –jeden z największych kościołów w Europie. Widzieliśmy też dwie najsłynniejsze wieże w Bolonii – TORRE DI AESINELLI i TORE DI GARISENDA. Duże wrażenie zrobił też zamek PALAZZO D’ACCURZIO.

Miasto robi wrażenie. Muszę wspomnieć jeszcze o dużej różnicy temperatur. W Warszawie było 22 stopnie, a w Bolonii 38. Odczuwało się to tak, jakby człowiek nagle znalazł się w piekle. 





Barbara O.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Sierpień 2013

Przepraszam, za rok milczenia. W naszym życiu działo się tak wiele.
W czerwcu 2012 wzięłam rozwód. I od tego momentu, i ja i dzieci, byliśmy skazani na mieszkanie z byłym mężem. Były to dla nas bardzo ciężki chwile. Delikatnie rzecz ujmując, często dochodziło do awantur. Życie w stresie było bardzo trudne i męczące, zarówno dla Gabrysi jak i nas wszystkich. Staraliśmy się o mieszkanie komunalne.
W końcu, nasze marzenie o spokojnym życiu się spełniło. To czekanie, sama przeprowadzka, jak i urządzanie się na nowo, zajęły nam rok, rok życia. Ale nie żałuję.
W tym czasie tyle się działo. Gabrysia zmieniła szkołę. Od IV ma nauczyciela wspomagającego, który będzie przy niej do końca szkoły podstawowej. A wraz ze zmianą szkoły nastąpiły kolejne zmiany w życiu i psychice mojego dziecka. I to zmiany na lepsze.
Mamy teraz 3 – pokojowe mieszkanie w szkole, więc do sal lekcyjnych Gabcia ma tylko kilka kroków. Szkoła – jak na razie – bez zarzutów. Zarówno nauczyciele jak i dzieci szkolne, byli pełni obaw, przecież w końcu Gaba jest autystyczna. Ale poradzili sobie. Współpracują. A Gabrysia spotkała się z akceptacją.
W tym miejscu czuję, że muszę podziękować szkole za dobre przygotowanie swoich uczniów na przyjście Gabci. W ciągu Kiku miesięcy uczestnictwa w zajęciach w nowej szkole, nie spotkałam się z jakimikolwiek przejawami dyskryminacji czy nietolerancji. A jestem na to wyczulona.
W mojej rodzinie też nastąpiły ważne zmiany. I tak:
Ola – w dalszym ciągu, mieszka i pracuje w Modenie (Włochy).
Kamila – wyjechała do Anglii, gdzie uczy języka angielskiego zarówno polskie jak i brytyjskie dzieci. Obecnie jest w szczególnym stanie. A ja w końcu zostanę babcią – to będzie moje pierwsze wnuczątko.
Judyta – zdała maturę i została studentką WAT-u w Warszawie na wydziale: mechatronika.
W Szymona bez zmian.

Gabcia od września będzie uczennicą V klasy.

I jeszcze kilka aktualnych zdjęć:

Gabcia na placu zabaw przy nowej szkole. W tle Mateczka.

Także plac zabaw

Z towarzyszem zabaw - 4 letnim Julkiem ;D

Śmiganie na rowerze

I nasze nowe, luksusowe mieszkanie
A wkrótce zapraszamy na relację z podróży!

sobota, 1 czerwca 2013

Moja siostra Gabriela - oczami Kamili

Opisanie tego, kim jest dla mnie Gabrysia, a także nazwanie emocji, jakie wywołała i wciąż wywołuje we mnie jej obecność, nie jest łatwe. Zawsze przychodziło mi to z trudnością; i nie chodzi o przyznanie się do uczuć, lecz po prostu o zdefiniowanie i nazwanie ich w mojej głowie. Oczywiście - najprościej rzecz ujmując Gabrysia to moja młodsza siostra, fakt raczej niezaprzeczalny, i wtej kwestii niewiele jest do dodania. Chciałabym sie jednak skupić na tym, co dała mi i czego nauczyła mnie Gabrysia od pierwszych chwil swego istnienia.
O ciąży mateczki dowiedziałąm się dosyć późno, byłam nastolatką zajętą swoimi problemami i nie bardzo zwracałam uwagę na to, co dzieje się dookoła, a od spraw domowych i rodzinnych odcinałam się szczególnie. Gdy już spadła na mnie ta "wesoła nowina", miałam mieszane uczucia, ale przeważała w nich radość. Mateczka potrzebowała dużo wsparcia, bo jej - a zarazem nasza - sytuacja była nieszczególnie ciekawa. Pewnie też nie zadawałam sobie do końca sprawy z tego, jak dużo konsekwencji przyniesie pojawienie się Gabrysi na świecie, nawet gdyby była zdrowym dzieckiem, a przecież wtedy jej niepełnosprawności nikt nie podejrzewał.
Gdy Gaba była niemowlakiem, wtedy przywiązałam sie do niej szczególnie. Do tej pory z resztą moje uczucia do niej są jakby wpół matczyne, a wpół siostrzane. Po urodzeniu mateczka borykała się z depresją, chcąc jej pomóc przejęłam część obowiązków; do mnie należało usypianie, spacery, zabawa. Doszło do tego, że tylko ja potrafiłam Gabrysię uśpić i uspokoić, a technika przeze mnie wypracowana polegała nie na łagodnym kołysaniu, tylko wręcz na szarpaniu połączonym z lekkim podrzucaniem. Do tej pory nie mam pojęcia jak udawało jej się zasypiać w ten sposób - ba! Inaczej nie potrafiła usnąć.
Spacery z Gabrysią były logistycznym wyzwaniem. Siedząc w spacerówce niczym mały Budda, wznosiła głośne okrzyki przy każdej zmianie kierunku. Mówiąc dosadnie, mozna było iść tylko w jednym kierunku i przed siebie - to znaczy byle dalej od domu. Trzeba było tak manewrować wózkiem, by Gaba nie zdawała sobie sprawy z tego że spacer się kończy i zawracamy. Gdy Gaba poznawała drogę wiodącą do domu i zdawałą sobie sprawę, że wracamy, zaczynała krzyczeć i płakać. Była to ogromna lekcja cierpliwości.. Mimo tego, same spacery były przyjemne; moją pasją od zawsze była muzyka więc często podczas nich śpiewałyśmy piosenki. W wieku trzech lat Gabrysia znała konon polskiego punk rocka - co czasem stwarzało zabawne sytuacje gdy podczas np. rodzinnych uroczystości zaczynała nucić pełne wulgaryzmów "hity". Najbardziej znamienną chwilą było gdy podczas pogrzebu dziadka zaczęła śpiewać "W trawie piłem Vistulę i wszystkich pier*olę". Nie zostało to przyjęte ze zrozumieniem.. Cóż, samo zaznajomienie Gabrysi z tymi tekstami nie było zbyt odpowiedzialne z mojej strony, ale byłam wtedy "walczącą" punkówą i miałam to, oględnie mówiąc, głęboko w poważaniu.

CDN..