Gabrysia
kojarzy mi się z majówką, którą spędzałyśmy razem, co roku, razem ze słońcem,
pisakiem i brudną buzią;). To była mała, cichutka istotka, która cały czas
dotykała palcami ust, zaśliniona, wycofana i nieobecna, stroniąca od ludzi i
jednocześnie tak bardzo zależna od najbliższych. Gabrysia była mało sprawna
fizycznie i potrzebowała pomocy, nawet przy tak prozaicznych czynnościach jak
wchodzenie na schody czy ubieranie się. Spała przyklejona do swojej mamy
trzymając ją kurczowo za rękę.
Dbanie
o higienę to zupełnie inna bajka. Mycie i czesanie włosów, obcinanie paznokci,
czy zwykłe mycie, sprawiało Gabrysi ból. Płacz i krzyki było słychać wszędzie,
a najbardziej cierpiała mateczka. Czysta i uczesana głowa wiązała się ze
sprawieniem bólu. TO był więc dylemat kochającej matki. Często wszystko
kończyło się spokojnym, szczęśliwym i uroczo potarganym dzieckiem.
Podczas
wypadów na plac zabaw Gabrysia nie nawiązywała kontaktów z innymi dziećmi, nie
interesowała się żadnymi atrakcjami. Siedziała tylko w piaskownicy i godzinami
przesypywała piasek. Bała się wszystkiego. Protestowała głośno przed każdą
nowością.
W
miarę upływu czasu Gabrysia robiła MAŁE - WIELKIE postępy. Któregoś dnia ta
mała dziewczynka weszła (z niewielką pomocą) na zjeżdżalnię i zjechała w dół
wprost w ramiona mamy. Tak banalnie prosta rzeczy była dla niej wielkim
ZWYCIEZTWEM.
„Zwycięstwo”
– to okrzyk radości Gabrysi, jak coś jej się uda. I jak coś się udało, to ta
czynność bądź umiejętność była powtarzana aż do znudzenia. Jak odważyła się wejść
do basenu to siedziała tam przez cały dzień i wracając wieczorem do domu
pytała, czy jutro też pójdziemy na basen. Podczas moich odwiedzin u Cioci Bani
zabawiłam się w naukowca badacza i codziennie myłam Gabci włosy, czyściłam uszy
i obcinałam paznokcie. Pierwszy dzień to była gehenna, zarówno dla mnie jak i
dla Gabci. Mateczkę trzeba było trzymać w kuchni, bo biegła na pomoc;). Czwartego
dnia, gdy siedziałam na ławce na słoneczku, przyszła do mnie Gabrysia, usiadła
obok i po pewnym czasie zapytała: „Aniu, myjemy głowę?”. Wierzcie mi, miałam
łzy w oczach. Nie oznacza to, że przestała się bać, czy nagle czynność ta stała
się dla niej przyjemnością. Nie – cały czas była spięta, po twarzy płynęły jej
łzy, ale nie krzyczała. Spokojnie czekała aż skończę. A ja byłam dumna, że mi
zaufała. W miarę upływu czasu na koncie Gabrysi przybywało takich sukcesów.
Jest o powolny, mozolny i bardzo ciężki proces. Na jedną rzecz, która się uda,
przypada 10 porażek. Często walczy się o to, co jest poza zasięgiem możliwości
dziecka, bądź naszej wyobraźni. Każdy dzień jest walką z wiatrakami i wielką
nadzieją, że dziś się uda. Ta nadzieje i miłość daje siłę całej rodzinie. I tu
rysuje się nam SUPERBOHATERKA – MATECZKA. Osoba, która zakochała się na śmierć.
Szalenie opiekuńcza i waleczna. Kwoka, która drży o swoje kurczęta.
MATECZKO!
-
Nie bój się stanowczości, właśnie tego potrzebują dzieci – poczucia
bezpieczeństwa.
-
Nie chroń, przed konsekwencjami – czasem dobrze jest nauczyć się rzeczy
bolesnych i nieprzyjemnych.
-
Nie rób z siebie nieskazitelnego ideału – masz prawo do błędów i zmęczenia.
-
Nie bądź zasępiona. Przyznaj, że Gabrysia rośnie. Wiem, że trudno jest
dotrzymać jej kroku w tym galopie, ale zrób, co możesz, żeby jej się udało.
-
I najważniejsze – nie bój się miłości. Nigdy!!!
Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz