niedziela, 4 listopada 2012

Gabrysia jaką znam. Oczami Ani


Gabrysia kojarzy mi się z majówką, którą spędzałyśmy razem, co roku, razem ze słońcem, pisakiem i brudną buzią;). To była mała, cichutka istotka, która cały czas dotykała palcami ust, zaśliniona, wycofana i nieobecna, stroniąca od ludzi i jednocześnie tak bardzo zależna od najbliższych. Gabrysia była mało sprawna fizycznie i potrzebowała pomocy, nawet przy tak prozaicznych czynnościach jak wchodzenie na schody czy ubieranie się. Spała przyklejona do swojej mamy trzymając ją kurczowo za rękę.
Dbanie o higienę to zupełnie inna bajka. Mycie i czesanie włosów, obcinanie paznokci, czy zwykłe mycie, sprawiało Gabrysi ból. Płacz i krzyki było słychać wszędzie, a najbardziej cierpiała mateczka. Czysta i uczesana głowa wiązała się ze sprawieniem bólu. TO był więc dylemat kochającej matki. Często wszystko kończyło się spokojnym, szczęśliwym i uroczo potarganym dzieckiem.
Podczas wypadów na plac zabaw Gabrysia nie nawiązywała kontaktów z innymi dziećmi, nie interesowała się żadnymi atrakcjami. Siedziała tylko w piaskownicy i godzinami przesypywała piasek. Bała się wszystkiego. Protestowała głośno przed każdą nowością.
W miarę upływu czasu Gabrysia robiła MAŁE - WIELKIE postępy. Któregoś dnia ta mała dziewczynka weszła (z niewielką pomocą) na zjeżdżalnię i zjechała w dół wprost w ramiona mamy. Tak banalnie prosta rzeczy była dla niej wielkim ZWYCIEZTWEM.
„Zwycięstwo” – to okrzyk radości Gabrysi, jak coś jej się uda. I jak coś się udało, to ta czynność bądź umiejętność była powtarzana aż do znudzenia. Jak odważyła się wejść do basenu to siedziała tam przez cały dzień i wracając wieczorem do domu pytała, czy jutro też pójdziemy na basen. Podczas moich odwiedzin u Cioci Bani zabawiłam się w naukowca badacza i codziennie myłam Gabci włosy, czyściłam uszy i obcinałam paznokcie. Pierwszy dzień to była gehenna, zarówno dla mnie jak i dla Gabci. Mateczkę trzeba było trzymać w kuchni, bo biegła na pomoc;). Czwartego dnia, gdy siedziałam na ławce na słoneczku, przyszła do mnie Gabrysia, usiadła obok i po pewnym czasie zapytała: „Aniu, myjemy głowę?”. Wierzcie mi, miałam łzy w oczach. Nie oznacza to, że przestała się bać, czy nagle czynność ta stała się dla niej przyjemnością. Nie – cały czas była spięta, po twarzy płynęły jej łzy, ale nie krzyczała. Spokojnie czekała aż skończę. A ja byłam dumna, że mi zaufała. W miarę upływu czasu na koncie Gabrysi przybywało takich sukcesów. Jest o powolny, mozolny i bardzo ciężki proces. Na jedną rzecz, która się uda, przypada 10 porażek. Często walczy się o to, co jest poza zasięgiem możliwości dziecka, bądź naszej wyobraźni. Każdy dzień jest walką z wiatrakami i wielką nadzieją, że dziś się uda. Ta nadzieje i miłość daje siłę całej rodzinie. I tu rysuje się nam SUPERBOHATERKA – MATECZKA. Osoba, która zakochała się na śmierć. Szalenie opiekuńcza i waleczna. Kwoka, która drży o swoje kurczęta.
MATECZKO!
- Nie bój się stanowczości, właśnie tego potrzebują dzieci – poczucia bezpieczeństwa.
- Nie chroń, przed konsekwencjami – czasem dobrze jest nauczyć się rzeczy bolesnych i nieprzyjemnych.
- Nie rób z siebie nieskazitelnego ideału – masz prawo do błędów i zmęczenia.
- Nie bądź zasępiona. Przyznaj, że Gabrysia rośnie. Wiem, że trudno jest dotrzymać jej kroku w tym galopie, ale zrób, co możesz, żeby jej się udało.
- I najważniejsze – nie bój się miłości. Nigdy!!!

Ania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz