Kiedy Gabrysia skończyła 3 latka, sytuacja w
domu niewiele się zmieniła. Mówię w tym miejscu o warunkach socjalno-bytowych.
Bieda z nędzą. Tymczasem Ola (najstarsza córka) zdała maturę i bardzo
odpowiedzialnie, jak na swój wiek, postanowiła zrezygnować ze studiów na rzecz
Gabrysi. Zdając sobie sprawę z faktu, że mamy w rodzinie chore dziecko,
rozpoczęła naukę w Studium Medycznym na kierunku terapia zajęciowa. Uznała, że
z takim wykształceniem będzie mogła w przyszłości zajmować się Gabrysią w sposób
profesjonalny.
Muszę tu zaznaczyć, że Gabrysia była i jest w
dalszym ciągu oczkiem w głowie każdego z rodzeństwa. Kamila jeszcze uczyła
się w liceum, w drugiej klasie. Szymon i Judyta byli wówczas uczniami piątej i
czwartej klasy szkoły podstawowej.
W takich oto „przepięknych” okolicznościach
życia skontaktowałam się z Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną w celu zdiagnozowania i ewentualnego leczenia
dziecka.
Diagnoza psychologa, pani Agnieszki, była tylko
potwierdzeniem moich domysłów.
Ponieważ nie wiedziałam nic o autyzmie, zaczęłam
od wypożyczenia kilku książek. Rozpoczęłam swoją własną naukę o chorobie.
Uwielbiam czytać i zdobywać nową wiedzę, nocami
czytywałam różne książki z bibliotek, mogłam więc moją pasję spożytkować nieco
inaczej. Wciąż poszukiwałam książek, publikacji i artykułów dotyczących
autyzmu. Starałam się w ten sposób dostrzec i zrozumieć istotę tej choroby.
Choroba dziecka była dla mnie impulsem do
działania. Mogę spokojnie stwierdzić, że Gabcia rozwiała czarne chmury, wypędziła
przygnębienie i otworzyła mnie z powrotem na świat. Dała mi po prostu kopa.
Z natury jestem poszukiwaczem. Może to zabrzmi
paradoksalnie, ale fakt, że mam chore dziecko, miał dla mnie moc uzdrawiającą.
Nagle poczułam taki przypływ energii, że chciałam tylko działać, działać i
działać.
Nareszcie chciało mi się żyć!
Tym bardziej, że w domu zapanował spokój. Mąż
wyjechał za granicę do pracy. Odtąd więc byłam sama. Tylko z dziećmi, z którymi
stworzyliśmy niewiarygodnie spójny zespół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz