sobota, 23 czerwca 2012

Rozdział 5: Terapia


Jak już pisałam, w moim życiu zaszły istotne zmiany. Przede wszystkim zaczęłam załatwiać różne sprawy dotyczące środków utrzymania. Złożyłam wniosek o zasiłek rodzinny. Miałam orzeczenie Gabrysi o niepełnosprawności, a co za tym idzie, mogłam ubiegać się o zasiłek rehabilitacyjny i opiekuńczy. Odtąd miałam własne pieniądze na życie. Były to bardzo skromne pieniądze, ale przy licznych oszczędnościach i racjonalnym gospodarowaniu starsze dzieci nadal mogły się uczyć, a Gabrysia mogła być rehabilitowana.
Było nam bardzo ciężko, tym bardziej, że Kamila już studiowała (filologię angielską), Aleksandra kończyła studium medyczne, a młodsze dzieci uczęszczały do gimnazjum. Ale najważniejsze, że już nam naszymi głowami świeciło słońce.

Aby oddać specyfikę naszej rodziny muszę opisać nasze podejście do kilku spraw, które mogą wydawać się niełatwe. Mając do dyspozycji chleb, margarynę i herbatę można przygotować kolację przy świecach. Ubieraliśmy się odświętnie, nakrywaliśmy stół, robiliśmy malusieńkie kanapki z margaryną, herbatę piliśmy z kieliszków do szampana. Do tego wytworne gesty, wzniosłe słowa… Śmiechom i żartom nie było końca, bo moja rodzina ma poczucie humoru, jak nikt inny na świecie. Nie było ważne to, co człowiek je, lecz z kim i w jakim nastroju. Wiele miejsca zajęłoby mi opisywanie podobnych rzeczy i zachowań. Dzisiaj wszystko wspominam z ogromnym uśmiechem na twarzy.

Moje wyjście z depresji wiąże się przede wszystkim z sytuacją Gabrysi. Konieczność przystosowania jej do życia w społeczeństwie potraktowałam jak wyzwanie. W momencie, kiedy zauważyłam dysfunkcję i dziecko zostało zdiagnozowane, zastanawiałam się nam tym, czy mam biernie zaakceptować ten fakt. Brakowało mi wielu środków, a także wiedzy. Czy może jednak podjąć wyzwanie i zacząć coś robić? Zwyciężyła jednak opcja numer dwa. Ryzyko? Taka już moja natura. Lecz była również masa obaw. Czy potrafię? Czy podołam? Ale jestem entuzjastycznie nastawiona do życia i szybko zapalam się do projektów czy różnych pomysłów.
Z autyzmem Gabrysi wiązała się pewna niewiadoma. Zdobywanie wiedzy na ten temat zaczęło mnie wciągać i pasjonować. Za wszelką cenę starałam się zrozumieć istotę tej choroby.
Autyzm – to zespół cech o różnym natężeniu i rodzaju.
Należałoby tu opisać ogólny stan psychofizyczny Gabrysi przed rozpoczęciem terapii z psychologiem.
Moje dziecko mając trzy i pół roku jeszcze nie mówiło. A bała się dosłownie wszystkiego.
Jeśli ktokolwiek odwiedzał nas w domu, samą swoją obecnością wywoływał w Gabrysi paniczny strach i krzyk. Gabcia miała też liczne nadwrażliwości.
Nadwrażliwość dotykową – nie można było dotykać pewnych partii ciała, między innymi głowy, pleców i stóp. Każdy, nawet delikatny dotyk odbierała tak, jakby sprawiał jej ból.
Nadwrażliwość słuchowa – w domu nie można było używać żadnych sprzętów, które wydawały głośne dźwięki, takich jak odkurzacz,  mikser czy wiertarka. Nie mogliśmy też głośniej rozmawiać, śpiewać, czy też słuchać muzyki. Gabcia pilnie obserwowała mówiące osoby. Badała wyraz twarzy. Jeśli dostrzegła cień zdenerwowania, złości, czy też smutek, natychmiast wpadała w panikę drąc się niemiłosiernie. Dlatego też wszystkie musieliśmy kontrolować wszystkie relacje między członkami naszej rodziny.
Moje dzieci kochają Gabrysię bardzo mocno, co widać od samego początku, dlatego więc nie miały żadnych problemów z dostosowaniem się do okoliczności. Dziś z uśmiechem wspominam wiele sytuacji, kiedy to złe czy nieprzyjemne wiadomości były przekazywane z radością, kompletnie nie adekwatnie do wagi problemu. A kiedy trzeba było udzielić komuś reprymendy, po prostu wychodziłam z delikwentem z domu, a później wracaliśmy, jak gdyby nigdy nic.
Wraz z dziećmi tworzymy coś na kształt układanki, w której wszystkie elementy mają swoje określone miejsce i idealnie wręcz do siebie pasują.
Gabrysia ze wszystkich miejsc w mieszkaniu najbardziej lubiła przebywać pod stołem w kuchni. Stworzyłam jej więc tam coś w rodzaju schronienia. Powiesiłam na stole koc, dzięki czemu powstał specyficzny namiot.
Nie mam pojęcia, jak określić takie zjawisko, ale Gabrysia miała zwyczaj bawić się gazetami i rozkładać je w przeróżnych miejscach. Bywało, że zaścielała nimi niemalże cała podłogę, a my musieliśmy poruszać się po mieszkaniu w taki sposób, aby nie podeptać czy też przesunąć żadnego papierka. Również inne przedmioty nie mogły zmienić swojego położenia, jeżeli z danym miejscu umieściła je Gabrysia.

Pierwsze spotkanie z terapeutą było mało efektywne, ponieważ dziecko nie chciało nawiązać z psychologiem żadnego kontaktu, nawet wzrokowego. Być może kto inny będąc na moim miejscu zrezygnowałby w tym momencie. Ale to było dla mnie wyzwanie! Byłam bardzo zdeterminowana i nastawiona na działanie.
Dopiero na trzecim spotkaniu Gabcia rzuciła okiem na kotka znajdującego się na obrazku, a i to tylko na chwilę. W prawym dolnym rogu rysunku znajdował się malutki, czarny kotek. A co znajdowało się na reszcie kartki? Masa najróżniejszych przedmiotów. Ale to był pierwszy krok Gabrysi, krok w stronę otworzenia się na innych, ponieważ po tym „rzucie okiem” na kotka spojrzała na krótko na panią Agnieszkę i zamiauczała. To była wskazówka dla pani psycholog, później więc starała się wykorzystać temat kotów w kolejnych zabawach i badaniach Gabrysi. Mogę więc śmiało powiedzieć, że to właśnie kotom zawdzięczamy późniejsze sukcesy.
Spotkania z psychologiem odbywały się raz lub dwa razy na tydzień, w zależności od możliwości poradni. Oprócz psychologa Gabrysią zajmowała się także pani Jola – logopeda.
Po półroczu zajęć z terapeutami Gabrysia już trochę mówiła, jednak w sposób typowy dla autystyków. O sobie samej mówiła – „ona” (zamiast „ja”). Powoli przywiązywała się do pani Agnieszki. Bardzo chętnie jeździła na spotkania terapeutyczne.
Dzisiaj, z perspektywy czasu, po ośmiu latach terapii i pracy z dzieckiem, chciałabym powiedzieć wszystkim rodzicom, że naprawdę warto coś robić. Warto poświęcić siebie, swój czas i siły na to, żeby zrobić coś dla dziecka. Kochani rodzice! Słuchajcie terapeutów, psychologów i logopedów, ponieważ posiadają oni odpowiednie przygotowanie i wiedzę. Nie bądźcie mądrzejsi od nich. Wiem bardzo dobrze, jak ważna jest współpraca. Oczywiście, kierujcie się także własną intuicją i mądrością, Ale przede wszystkim zaufajcie specjalistom. I kochajcie swoje dzieci. Wasza miłość jest najlepszym lekarstwem. Zazwyczaj jest tak, że kochamy swoje dzieci bezwarunkowo. Tylko dlatego, że są po prostu nasze. Z dziećmi niepełnosprawnymi jest tak, że nie ma pełnej miłości, bez całkowitej akceptacji choroby. 

4 komentarze:

  1. Wręcz nie mogę uwierzyć, że z tak zalęknionej i przerażonej światem istotki wyrosło uśmiechnięte, radosne dziecko, jakie widzę na zdjęciach w galerii. :) Musiało to Panią kosztować mnóstwo pracy. Podziwiam. :) Z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy. Wszystkiego dobrego! :)
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie się doczekałam bloga! Super!
    ~P. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Życzę wiele wytrwałości oraz dużo akceptacji od otaczających Was osób.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję, pozdrawiam i zachęcam do dalszego czytania!
    Barbara O.

    OdpowiedzUsuń